czwartek, 12 lutego 2015

Nowa szkoła=nowe życie?

Cześć wszystkim w ten... mocno przedwiosenny poranek, bo nie wiem, jak inaczej określić szaroburość i roztopy za oknem. Dziś temat, który brzmi trochę przesadnie i jak z marnych filmów o zakompleksionych amerykańskich nastolatkach prześladowanych przez popularne blond koleżanki w szkole, ale postanowiłam go jednak podjąć, jako uczennica pierwszej klasy liceum. Pomiędzy Ewą-gimnazjalistką, a Wesołym Licealistą znajduje się w kalendarzu zaledwie dwa miesiące beztroskich wakacji, ale myślę, że to coś więcej. Idąc do liceum, tak naprawdę wcale licealistką nie byłam. Pierwszego września siadłam w ławce jako gimnazjalistka, przykładna i zmotywowana, ale jednak wciąż przestraszona, onieśmielona gimnazjalistka i ostateczne wyjście z tego stanu zajęło mi dobrych kilka miesięcy.
Na pewno pomogło mi też to, że moja klasa okazała się bardzo zgraną grupą. Byliśmy spędem w większości nie znających się  absolwentów okolicznych szkół, wszyscy równie przestraszeni, więc pozostało nam tylko dawać sobie wsparcie, w pierwszych tygodniach razem gubić się w szkole, razem robić się czerwonym, razem trząść się ze strachu przed historykiem (co zresztą sporej części mojej klasy zostało do dziś i jest uzasadnione, pan Mazur budzi respekt). Dziś nie potrzebujemy już być może aż takiego wsparcia całej grupy i zdążyliśmy się podzielić na paczki bliższych znajomych, ale to normalne. W gimnazjum, zwłaszcza na początku, takie grupki zwalczały się wzajemnie, tu po prostu nie ze wszystkimi osobami mamy równy kontakt. W liceum spotkałam bardzo wielu sympatycznych, fantastycznych ludzi, których dziś nazywam przyjaciółmi i odnowiłam stare znajomości, bo jednak kiedy człowiek chodzi z tobą do jednej klasy i siedzi w tej samej lub sąsiedniej ławce, jakoś łatwiej to przychodzi.
Drastycznie zmieniłam też mój sposób nauki i patrzenie na oceny. Przyzwyczaiłam zarówno siebie jak i swoją rodzinę do średniej 5,4 i na początku trudno było mi się przywyknąć do trochę niższych wyników przy dużo większej ilości pracy, jaką musiałam w ich uzyskanie włożyć. Musiałam też drastycznie zmienić mój system nauki, żeby nie siedzieć codziennie po nocach i mieć jakikolwiek czas wolny, co mi się udało i napiszę o tym kiedyś osobny post. Nie udało mi się natomiast wyleczyć się z ambicji, choć trochę ją 'uzdrowiłam'. Wielu moich przyjaciół za czasów gimnazjalnych zarzucało mi, że pracuję za dużo, że moja ambicja jest chorobliwa, a ja nie potrafię się docenić, odpuścić sobie i odpocząć, co, moim zdaniem, było przesadzone. Prawdą jednak jest, że dopiero teraz, kiedy inaczej patrzę na naukę i oceny, potrafię dać sobie trochę więcej luzu i cieszyć się z małych sukcesów, wciąż chcąc stawać się coraz lepszą- to chyba dobre połączenie, tak mi się wydaje.
Nowi ludzie, nowy system nauki- nowa społeczność szkolna. Licealiści, siłą rzeczy, są dużo doroślejsi, nagle w rozmowach zaczęło się przewijać prawo jazdy, nagminne osiemnastki, półmetki, matury i studniówki, co tak bardzo na samym początku onieśmielało, a teraz jest normalne. Wydaje mi się, że życie towarzyskie jest po prostu dużo bardziej aktywne i nikogo to nie dziwi. Podobnie życie Samorządu Uczniowskiego, przynajmniej w mojej szkole- nagle codziennością stały się turnieje klasowe, akcje oddawania krwi, koncerty i zbiórki. To sprawia, że szkoła ma klimat i aż chce się do niej chodzić.
Wracając więc do tytułowego pytania- tak, w pewnym sensie, przynajmniej w moim przypadku, nowa szkoła oznaczała zupełnie nowe życie, bo bardzo różnię się od Ewy sprzed kilku miesięcy, czego zdecydowanie nie żałuję, co więcej-co mi się zdecydowanie podoba.
Smacznych pączków w dniu dzisiejszym!



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz