sobota, 2 stycznia 2016

O postanowieniach noworocznych

Co roku w moim przypadku wygląda to tak samo. Mijają święta, kiedy to moją aktywność ograniczam do leżenia, drzemania, szukania koca, krojenia sernika i robienia herbaty. Oczywiście nie są to zajęcia zbyt twórcze ani zbyt korzystne dla mojej aparycji, ale co roku udaje mi się przekonać samą siebie, że mówi się trudno, że święta są tylko raz na kilkanaście miesięcy, że to tylko trzy dni, że można sobie poleniuchować. Otóż... chyba jednak nie można. Po tegorocznej fali świątecznego lenistwa przyszedł 28. grudnia. Wstałam z myślą, że mam wieczorem iść na osiemnastkę mojego przyjaciela Bartka, założyłam sukienkę, wciągnęłam brzuch, zapięłam zamek, popatrzyłam w lustro i pomyślałam: po co jadłam aż tyle sernika?!
Za każdym razem po świętach wzmaga się we mnie chęć zrobienia długiej i bardzo ambitnej listy postanowień noworocznych, żeby się poprawić, żeby czuć się lepiej, wyglądać lepiej, być lepszą. Podobno ludzka psychika potrzebuje jakiś punktów granicznych, żeby lepiej nam się planowało, stąd to słynne odkładanie "od poniedziałku/od marca/od początku roku", Problem z postanowieniami noworocznymi jest jednak taki, że właściwie sporą część z nich mogłabym przepisać z listy zeszłorocznej...na którą też były przepisane z tej sprzed dwóch lat. Skąd to się bierze?
Mam teorię, że po pierwsze popadamy w entuzjazm planowania i zdecydowanie przeceniamy swoje możliwości (o czym już kiedyś pisałam), a po drugie- rok to naprawdę dużo czasu. Bardzo łatwo się przekłada aktywność z dnia na dzień, jeśli ma się na nią aż rok, to dobre kilkaset szans na powiedzenie "od jutra". Dlatego metodą na faktyczne zrealizowanie postanowień noworocznych jest sprawienie, żeby były choć trochę bardziej konkretne. Trzeba zacząć działać od razu, ustalić jakiekolwiek terminy, wprowadzić do spełniania owych postanowień choć odrobinę autodyscypliny. I w reszcie- warto zacząć od małych rzeczy, zamiast od razu rzucać się na głęboką wodę. Jeśli skupiamy się na małych krokach regularnie i wytrwale, to nawet nie zauważymy, kiedy osiągniemy sukces. Starając się pamiętać o tym, stworzyłam moją tegoroczną listę postanowień noworocznych.

1. zadbać o siebie
Ja wiem, to brzmi idiotycznie, ale jest konieczne, gdyż moje dbanie o siebie odbywa się...bardzo nieregularnie. To mit, że wszystkie kobiety kochają leżeć w wannie godzinami, smarują się tonami balsamów, używają co najmniej pięciu odżywek do włosów, masek na twarz, peelingów i Bóg wie czego jeszcze. Otóż- niektóre kobiety, na czele ze mną, są na to zbyt leniwe. Właśnie dlatego skóra tychże kobiet jest jak pustynia (bo przecież kremów i balsamów Ewa używa tylko wtedy, kiedy jest naprawdę krytycznie i szybko przestaje), a włosy przypominają siano (miałam nie suszyć ich ciepłym powietrzem i kupić Tangle Teezer, tak?). Nie wspomnę o łamiących się paznokciach i za niskim poziomie magnezu w organizmie (tak, tak, że brać witaminy). Także- zadbać o siebie. Zacząć się więcej ruszać, więcej przebywać na dworze, zdrowiej jeść.

2. odświeżyć sobie francuski
Będąc w gimnazjum chodziłam przez dwa lata na lekcje francuskiego, niestety- w liceum nie wybrałam tego języka (a bardzo żałuję) i w większości zapomniałam wszystko to, co umiałam. Podręczniki, fiszki i repetytoria wciąż mam, więc postanowiłam je odkurzyć i właściwie, korzystając z przerwy świątecznej i większej ilości czasu, już staram się sobie przypominać. Wielką frajdę sprawia mi każde zdanie, jakie potrafię sama wydukać w tym języku i bardzo lubię się go uczyć, problem jest taki, że mam słomiany zapał i najczęściej uczę się tylko wtedy, kiedy ktoś mnie pilnuje. Francuski więc będzie dla mnie wyzwaniem na ten rok-wrócić do umiejętności komunikatywnego posługiwania się francuskim bez niczyjej pomocy...dlaczego nie spróbować?

3. przestać się bać nowych rzeczy
Każdy, kto mnie zna, wie, że wpadam w panikę, kiedy mam coś zrobić pierwszy raz, a dookoła mnie są inni ludzie. To dziecinne, kompletnie nielogiczne i bardzo utrudniające życie, ale tragedią jest dla mnie konieczność pokazania innym, choćby to byli moi przyjaciele, którzy bardzo by mnie wspierali, że czegoś nie umiem, co jest przecież jest oczywiste, kiedy robię coś pierwszy raz. Najgorzej na tym wychodzą zazwyczaj właśnie cie biedni ludzie, którzy mają dobre chęci i chcą mnie czegoś nauczyć, a spotykają się z łzami, prośbami ("błagam, nie, ja nie umiem, ja nie chcę, ja nie gram"), krzykami i (przy sporej dozie szczęścia) po kilku godzinach udaje się im zmusić mnie, żebym chociaż raz spróbowała. Walczę z tym dzielnie od kilku miesięcy i w tym roku zamierzam się pozbyć tego głupiego przyzwyczajenia na dobre. Tchórzom nie żyje się łatwo ;-)

I koniec. I tyle wystarczy.
Uśmiechu, radości i wspaniałych przygód w nowym roku!
(zdjęcia jeszcze z zamku w Golubiu)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz