wtorek, 17 lutego 2015

Biały miś i czerwone róże dla mojego pączusia-czyli o walentynkowej odmianie kiczu

Czytając tę część tego posta KONIECZNIE włączcie w tle "Morning Mood" Edvarda Griega i dajcie się ponieść fantazji. Wyobraźcie sobie piękną królewnę, wyglądającą z okien swojego zamku tęsknie, przeczesującą delikatnymi dłońmi blond włosy, trzepoczącą rzęsami i wykrzywiającą idealne wargi z nudów. Królewna ma różową sukienkę, szklane pantofelki, skrzący się w słońcu diadem i gorset zasznurowany jedwabnymi wstążeczkami. Nagle na horyzoncie pojawia się postać w błyszczącej zbroi na białym rumaku w pełnym galopie. Królewna zrywa się ze złotego krzesełka, mija złoty stoliczek, naciska z gracją wysadzaną rubinami złotą klamkę i po złotych stopniach zbiega na dziedziniec, aż wzdychają pod naciskiem szklanych bucików haftowane złotą nicią dywany. W tym samym czasie przez bramę wpada cwałem rumak i hamuje gwałtownie, aż iskrzą srebrne podkowy. Wysadzane szmaragdami siodło ugina się delikatnie i zeskakuje z niego rycerz, szybkim ruchem ściągając przyłbicę i uwalniając falę kruczoczarnych włosów. Oczy lśnią mu na widok królewny, zbiegającej po schodach, rusza biegiem w jej kierunku i padają sobie w ramiona. "Ach, najdroższa!"- wykrzykuje rycerz unosząc ją delikatnie jak piórko i obracając w powietrzu, a ona śmieje się dźwięcznie. Okeeej, wystarczy, otrząśnijmy się!
Bajki bajkami, ale która dziewczynka w pewnym wieku nie miała takiego wyobrażenia na temat miłości i każdej pary, jaką mijała na ulicy? Rzeczywistość ma się jednak (na szczęście) trochę inaczej i nasi książęta żyją z nami na co dzień. Teoretycznie powinni też na co dzień okazywać nam swoje uczucie...a tu nagle nadchodzi czas walentynek. Dekoracje w sklepach mienią się wszystkimi odcieniami czerwonego i różu, kształt serca jest tak wszechobecny, że zaczyna nam tańczyć przed oczami, a w kwiaciarniach i u jubilerów nagle pojawiają się kuszące rabaty. Myślę, że wszyscy zdajemy sobie sprawę z tego, że walentynki to komercyjne święto i że chodzi w nim tylko o wydanie pieniędzy, podobnie jak wszyscy zdajemy sobie sprawę, że zakochani nie powinni potrzebować i nie potrzebują specjalnego terminu, żeby wyznać sobie sympatię. Cała medialna otoczka tego dnia jest dość...zobowiązująca. No cóż, panowie...jest na świecie sporo dziewczyn, które powiedzą Wam, że nie potrzebują prezentu na walentynki, że jest im wszystko jedno i że wiedzą, że je kochacie i bez tego. Sądzę jednak, że każda z nich po cichu, świadomie lub nieświadomie, liczy na to, że mimo wszystko zostanie tego dnia oczarowana jakimś podarunkiem i kilkoma do bólu romantycznymi słowami (przykładem kogoś takiego jestem choćby ja).
Złotym środkiem będzie więc obchodzenie walentynek z jak najmniejszą dozą kiczu. Wiecie, o co mi chodzi? Można sobie okazywać czułość w cztery oczy, bez publiczności, bez całowania się namiętnie na ulicy i pisania sobie "uroczych" statusów na fb. Można sobie przygotować prezenty inne niż pluszowe czerwone serce o wymiarach metr na metr. Można tego dnia fajnie spędzić czas, bez zamęczania swoim szczęściem wszystkich tych osób, które 14. lutego mają ochotę skandować przez megafony hasło "nienawidzę walentynek, pozabijam wszystkich".
Stan zakochania jest piękny i sprawia, że czujemy się najszczęśliwsi na świecie. Postarajmy się jednak, żeby pozostali nie mieli nas, naszej drugiej połówki, naszych uroczych określeń (żabciu), gestów (pocałunek trwający pół minuty na środku szkolnego korytarza), opowiadań (plany na przyszłość, dom, pies, drzewo, dzieci) i wszystkiego, co z tym związane dość.
Nie dajmy się zwariować, księżniczki:-)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz