sobota, 14 lutego 2015

Diametralne zmiany stylu.

Kiedy wprowadzałam się do naszego mieszkania, miałam 12 lat, byłam w piątej klasie szkoły podstawowej, słuchałam namiętnie Ewy Farny i uwielbiałam mocne, energiczne kolory. Idealnym pomieszczeniem dla mnie stał się więc mój pokój-słoneczny, z wieloma oknami i pomarańczowymi ścianami. Jestem pewna, że w trakcie zachodów słońca nie było w całym mieście pomieszczenia, w którym światła byłoby więcej i byłoby cieplejsze. Po pięciu latach mieszkania tam, miałam tego słońca, ciepła i pomarańczu po dziurki w nosie. W międzyczasie wszystkie płyty Ewy zostały zastąpione playlistą, na której na zmianę występuje Coldplay, One Republic, Happysad, Vance Joy, Passenger, Sam Smith, Of Monsters and Men, George Ezra i cała raszta indie i soft rocka tego świata, a ja stałam się fanką prostych, oszczędnych. wręcz ascetycznie chłodnych wnętrz, do bólu uporządkowanych i jasnych, pedantycznie posprzątanych i wykorzystujących najprostsze geometryczne motywy (najlepiej symetrycznie). Moja siostra z czterolatki stała się dumną dziesięciolatką, co regularnie podkreśla i misie zaczęły być zastępowane przez Fan Club i plakaty One Direction. Odłożyłam więc pieniądze, namówiłam siostrę i tatę, poświęciłam całe ferie oto proszę- od wczoraj mieszkam w pokoju, który spełnia absolutnie wszystkie moje wymagania, swoją prostotą wciąż mnie zachwyca i gdzie w końcu mam tyle miejsca, żeby poukładać moje rzeczy, zadbać o każdy szczegół, taki jak ułożenie poduszek i koców czy mydła od Fragonarda przywiezione z Francji, pełniące teraz funkcję odświeżacza do szafy, leżące na idealnie równych kupkach moich ubrań. Poukładałam nawet ciuchy na wieszakach kolorystycznie, zaczynam się o siebie martwić. Mój tata i chłopak, bez których ten pokój w obecnym kształcie by nie istniał, wciąż śmieją się, że wszystko wygląda jak w prosektorium albo gabinecie lekarskim. Być może, ale czuję się tu sobą bardziej, niż gdziekolwiek indziej.
Miłości w te walentynki!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz