Przymiotnik "klimatyczna" w tytule dzisiejszego posta jest wieloznaczeniowy. Właściwie nie wiem, czy mogę to powiedzieć o wszystkich brunetkach, ale jako ta stereotypowa, podświadomie wyznaję zasadę "wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma" i ta zasada odnosi się chyba do wszystkich aspektów życia. Moja Podświadomość, jakby żyjąc własnym życiem, niezwykle skrupulatnie dba o to, żeby w mojej głowie zawsze był obraz czegoś lepszego niż to, co mam akurat teraz.
Zależność tą można świetnie zobrazować na przykładzie pór roku. Zimą tęsknimy za latem- to frazes, ale jakże prawdziwy. Odliczamy dni do wakacji, do momentu, kiedy będzie można schować na dno szafy płaszcze, czapki i rękawiczki i w końcu przestać marznąć na przystankach autobusowych. Przy porannym i wieczornym pacierzu błagamy Boga o łaskę wiosny, podobnie z resztą jak na każdej mszy niedzielnej, przy każdej spadającej gwieździe, mijanym kominiarzu i wszelkich innych okazjach, aby poprosić o coś szeroko pojęte Siły Wyższe. Na tym właśnie etapie jestem ja- zachwytu każdym najmniejszym objawem przedwiośnia. Pokój zapełniam kwitnącymi kwiatami i szczerzę się jak głupia na widok każdego krokusa na ulicy, słońca i wysokiej temperatury za oknem i kosów śpiewających na moim balkonie. Ale jestem pewna, że kiedy w lipcu będę cierpieć z powodu upałów, pomyślę, że fajnie byłoby ulepić bałwana, wypić kakao patrząc, jak sypie śnieg, iść na łyżwy albo na spacer w jesiennym, złotym parku. Zawsze czekamy na porę roku, która ma nadejść, jakbyśmy nie mogli cieszyć się tą, która właśnie nastała. Najłatwiej chyba cieszyć się wiosną. Wiosna ma w sobie coś magicznego, może dlatego tak na nią czekam z niecierpliwością.
Innym przykładem tęsknoty klimatycznej jest tęsknota za innym sposobem spędzania wolnego czasu. Po kilku tygodniach siedzenia w domu, ma się ochotę na imprezę. Po kilku dniach imprezowania- ma się ochotę w końcu odpocząć. Po roku szkolnym wszyscy chcą poleniuchować, pod koniec wakacji jednak- gdzieś z tyłu głowy plącze mi się ochota, żeby w końcu wszystko uporządkować, żeby znów wszystko działo się we własnym rytmie- chociaż to może mój pedantyzm, tak ostatnio wszechobecny, daje o sobie znać. Nie wiem, może tylko ja tak mam.
Zmierzam do tego, że powinniśmy w końcu nauczyć się cieszyć chwilą. "Carpe diem" było całkiem mądrym hasłem, o ile odpowiednio je interpretujemy. Nie mamy żyć tak, jakby nie było jutra, bo jutro jest, przyniesie konsekwencje tego, co robiliśmy dziś, życie jest ciągiem przyczynowo-skutkowym, nie odetniemy się od przeszłości, co, jeśli myślimy racjonalnie i odpowiedzialnie, jest całkiem fajne. Powinniśmy za to chwytać dzień, cieszyć się nim, dostrzegać pozytywy każdego wydarzenia, jak Pollyanna, choćby na siłę. Optymizm pomaga w życiu, pomaga wiara w ludzi, w przyjaźń, w miłość...nie wiem, może to i naiwne, może to i niedzisiejsze, ale wydaje mi się, że tak jest lepiej. Choćby świat miał wykorzystać moją (być może zbyt) dużą empatię i zbyt dziecięco pozytywne nastawienie do niego- uważam, że z uśmiechem każdemu do twarzy. Cieszmy się codziennością!
you are not fully dressed without a smile! klik
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz