wtorek, 7 kwietnia 2015

Coś o w gorącej wodzie kąpanych

"Mierz siły na zamiary" to bardzo mądra zasada, do której ja nigdy nie umiałam się zastosować i myślę, że właśnie dlatego moją największą wadą był, jest i będzie słomiany zapał. Wpadam na jakiś pomysł, powiedzmy: schudnę kilka kilogramów! O tak, zapuściłam się ostatnio, idzie lato, bikini, schudnę, ale będzie super. Teraz następuje faza wyobrażania sobie, jak wspaniale będzie, kiedy już osiągnę efekty. Jak będą się za mną ludzie oglądać. Jak będę szła przez miasto, zarzucała włosami, stukała drogimi szpilkami, kuła w oczy nienagannym wyglądem i prezentowała się lepiej niż dwa miliony dolarów. Kiedy wychodzę z tego etapu, zaczyna się kolejny- planowanie, w jaki sposób to osiągnę. Będę ćwiczyć trzy razy w tygodniu. Nie, pięć. Albo nie, codziennie! I chodzić na siłownię i na basen. I biegać. I nie będę jeść słodyczy, ani makaronu, ani chleba, ani czegokolwiek innego, co mogłoby wpłynąć na moją wagę negatywnie. I przystępuję do działania. Trzy, góra pięć dni później, popijając ostatni kawałek pizzy szklanką Coli stwierdzam, że moje dbanie o linię chyba ograniczy się do tego, że linia będzie wyraźna...gruba i szeroka, że przecież wcale nie wyglądam tak źle i nie ma co się męczyć. I wracamy do punktu wyjścia.
Tak samo jest z nauką. Siadam wieczorem nad planerem i zaczynam wymyślać, co takiego zrobię jutro. Wstanę o siódmej. Nie, o szóstej! Zrobię sobie kawę i zabiorę się do pracy. Może pouczę się najpierw matematyki. Zrobię dziesięć zadań. Nie, piętnaście. Albo lepiej- po trzy zadania z każdego tematu. I jeszcze całe powtórzenie. Wszystkie trzy powtórzenia. I może jeszcze ćwiczenia. Potem niemiecki. Zrobię dwa zagadnienia. Nie, zrobię cały dział. A co, może nawet zacznę kolejny. Napiszę wypracowanie na polski, chociaż przemyślę. Nie, napiszę, przepiszę nawet na czysto. Potem posprzątam pokój. Odkurzę, umyję podłogę, umyję okna, wypiorę firanki, przebiorę pościele, pokładam w szafach i wypoleruję srebra rodowe. To powinnam zdążyć zrobić...do obiadu. Kończy się tak, że zwlekam się z łóżka o ósmej, patrzę na tą kartkę, ziewam i kładę się jeszcze raz, a na obiad jem śniadanie. I tak dalej i tak dalej.
Najtrudniejszą rzeczą jest stopniowanie, dozowanie sobie obowiązków. Kiedy dokładamy sobie ich stopniowo, pozostawiamy czas na odpoczynek i planujemy wszystko racjonalnie, nie zniechęcamy się tak szybko, teraz próbuję się tego nauczyć. Więc moje chudnięcie ograniczę tylko do mniejszej ilości słodyczy, a6w i biegania, a pracę na dziś- tylko do angielskiego. Nie jesteśmy robotami, nie jesteśmy w stanie przecież zrobić wszystkiego naraz, nie o to chyba chodzi. Więc próbuję się uśmiechać, stawać się lepsza, ale nie w wariackim tempie, bo to szybko mi się znudzi. Wszyscy w gorącej wodzie kąpani, chcący działać od razu z rozmachem- to działa jak diety cud i efekt jojo! Możemy szybko schudnąć, a potem równie szybko przytyć albo chudnąć powolutku, sukcesywnie i tak już zostać. Walczmy ze sobą, zwolnijmy, skupmy się na tym, co najważniejsze i metodą małych kroków dążmy do celu!:-)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz