Chodzę do szkoły powszechnie uważanej za naprawdę dobre liceum, nie stawia ona jednak na humanistów. Na siedem klas każdego rocznika przypada jedna humanistyczna, do której progi rekrutacyjne są najniższe i która cieszy się najmniejszym zainteresowaniem. O każdym profilu krążą, jak chyba w każdej szkole, stereotypowe opinie, najczęściej niezbyt pochlebne, bo przecież każdy uważa, że to jego klasa jest najlepsza i to jego wybór był najbardziej słuszny, to zrozumiałe. Pozwolę sobie przytoczyć te najbardziej banalne:
mat-fiz A - zdolni ale leniwi, poszli na mat-fiz, bo rozumieją matematykę i fizykę i poza przebywaniem na lekcjach nie muszą już nic robić
bio-chem B- kujoni bez życia towarzyskiego, którzy bezmyślnie uczą się podręczników na pamięć
bio-chem C i D- kujoni bez życia towarzyskiego, którzy bezmyślnie uczą się podręczników na pamięć i byli zbyt głupi, by dostać się do bio-chemu wyżej
mat-geo E- ci, którzy chcieliby iść na mat-fiz ale nie umieją fizyki i się nie dostali
mat-fiz F- zdolni ale leniwi, poszli na mat-fiz, bo rozumieją matematykę i fizykę i poza przebywaniem na lekcjach nie muszą już nic robić, ale byli zbyt głupi, by dostać się do A
i w końcu human G- idioci, nieumiejący ni w ząb matematyki, lenie bez przyszłości, dzieci gorszego Boga, sieroty życiowe, przyszli bezrobotni
Wiem, co każdy z Was pomyślał, czytając o sobie: Boże, co za bzdury?! Racja! Wszyscy wiemy, że nie należy generalizować, ale stereotypy tego typu funkcjonują gdzieś w naszej podświadomości. Nie zgadzam się z żadnym z nich, znam ludzi chodzących do mojej klasy i do innych klas i powyższe "charakterystyki" są po prostu śmieszne.
Kiedy wybierałam klasę, będąc w trzeciej gimnazjum, mój upór doprowadzał do białej gorączki moją mamę (zostań lekarzem!) i babcię (matematyka to przyszłość!). Kryterium nie były oceny, z moją ilością punktów rekrutacyjnych mogłabym się dostać do każdej z klas bez żadnych problemów, z żadnym z przedmiotów nie miałam też wielkich kłopotów w gimnazjum. Jedynym "problemem" było to, że miałam od dziecka bardzo sprecyzowane plany na przyszłość-chciałam i chcę nadal zostać prawnikiem. Z tego powodu poszłam do klasy humanistycznej, oferującej mi właściwe rozszerzenia. Po prostu. Może okażę się humanistycznym heretykiem, ale muszę coś wyznać: tak, jestem humanistą, nie widzę sensu i nie znoszę analizy poezji. Dziękuję, dobranoc. Warto pamiętać, że nie wszyscy uczniowie klas humanistycznych to żyjący w swoim własnym świecie antymatematyczni poeci. Są to ludzie zafascynowani historią, posiadający naprawdę dużą wiedzę na ten temat (jak mój przyjaciel z ławki Mateusz), językami obcymi (jak moja przyjaciółka Julka) czy wiedzą o społeczeństwie, politologią i prawem-jak ja sama. Nie jestem humanistą, który w wolnym czasie dla rozrywki określa typ rymów w "Sonetach krymskich" i nie wie, ile jest dwa razy dwa. Z lekcji polskiego wynoszę to, co może mi się potem przydać w pracy i w życiu- umiejętność argumentowania, płynnego wypowiadania się, dyskusji, przedstawiania przekonująco swoich racji, wykorzystywania informacji. Przedmiotem humanistycznym jest nie tylko ten nieszczęsny, tak ironicznie traktowany polski. Żeby móc nazwać się Humanistą z krwi i kości, nie można być po prostu słabym z matematyki i iść do tej klasy z braku alternatyw, takie jest moje zdanie. Przypominam, że humanizm to, według definicji słownikowych, nurt charakterystyczny dla renesansu, propagujący rozwój człowieka, na wielu polach!
Nawiązując do tytułu- istnieje w mojej podświadomości coś, co nazywam "Syndromem humanisty" lub "Kompleksem humanisty"- otóż, czasem jest mi przykro, że nie jestem geniuszem matematycznym. Bo nie jestem. Mam mocną czwórkę na poziomie podstawowym, na którą muszę pracować. Zaglądam do zeszytów i podręczników mojego chłopaka, który jest na mat-fizie i nachodzi mnie myśl "jestem ułomna". I wiecie co? Przechodzi mi ona dopiero, kiedy tenże chłopak ma napisać wypracowanie i męczy się okropnie, żeby przyzwoicie, na trójkę, sformułować swoje myśli. Wniosek jest prosty. Nie da się być dobrym ze wszystkiego! Nie na poziomie szkoły średniej. I jeśli tylko uczysz się tego, co cię interesuje i są przedmioty i pola, na których się rozwijasz, niezależnie od tego jakie są wymagania szkoły (bo przecież można mieć wobec siebie wymagania wyższe niż nauczyciele), stawiasz sobie kolejne cele i wyzwania i dążysz do ich zrealizowania, a przy tym pokonujesz wytrwale problemy z tymi przedmiotami, których nie lubisz i w których nie czujesz się pewnie- to nie masz żadnego powodu, żeby mieć jakiekolwiek kompleksy! W życiu chodzi o to, by spełniać swoje marzenia- ja marzę o zostaniu prawnikiem, Ty lekarzem, matematykiem, historykiem, polonistą, księgowym czy aktorem. I dobrze, ludzie są różni, cieszmy się tym!:-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz