czwartek, 19 marca 2015

Posiadanie pasji!

Powiedz mi, jaką masz pasję, a powiem ci, jakim człowiekiem jesteś.
A może inaczej- powiedz mi, czy masz pasję, a powiem ci, jakim człowiekiem jesteś.

Do opowiadania o sobie dochodzi zawsze, kiedy dołączamy do jakiejś nowej grupy, na przykład- idziemy do nowej szkoły i na pierwszych zajęciach połowa nauczycieli prosi o kilka słów każdego. Ile jest wtedy osób, które nie mogą o sobie powiedzieć nic poza tym, jak się nazywają? Po poznaniu ich bliżej wie się, że część z nich jest po prostu zbyt nieśmiała, żeby wydukać choćby zdanie autoprezentacji w nowym towarzystwie albo ciężko im zdefiniować to, co lubią robić, bo głupio na pytanie o hobby odpowiadać 'czytanie książek', ale część faktycznie na pytanie o zainteresowania wzrusza ramionami i mówi, że takowych nie posiada. To przykre i naprawdę szkoda mi takich ludzi, bo ich życie musi być śmiertelnie nudne, tak mi się przynajmniej wydaje. Nie chcę być okrutna i wyrokować z góry, ale tacy ludzie też chyba nie są zbyt ciekawi.
Pasja pozwala się rozwijać jak nic innego, kształtuje nasz charakter i nie uda mi się napisać tego posta bez wspominania o moim hobby. Jazda konna jako hobby numer jeden i coś, z czego nigdy nie potrafiłabym zrezygnować, doprowadzała mnie do łez i histerii wiele razy. To sport jedyny w swoim rodzaju, bo ni to indywidualny, ni to drużynowy, polega na dogadaniu się ze zwierzęciem- wielokrotnie od nas silniejszym, a jednocześnie- dużo bardziej niż my wrażliwym. Konie to wspaniałe, mądre, pasjonujące istotki, ale często ma się ich dość, bo mają przy tym swoje przyzwyczajenia, cechy charakteru, maniery, bywają złośliwe i uparte (pokrewieństwo z osłem płynie w każdej kropli końskiej krwi) i potrafią wiele nauczyć.
Zanim zaczęłam jeździć konno, byłam bardzo w gorącej wodzie kąpana, nie mogłam usiedzieć w miejscu, wciąż chciałam próbować nowych rzeczy, iść dalej, robić więcej, szybciej, ciekawiej. I tu jeździectwo okazało się dla mnie ścianą, w którą uderzyłam z wielkim impetem i to uderzenie otworzyło mi oczy. Frazes: konie uczą cierpliwości jest prawdziwy. Nauka zaczęła się dość...żmudnie. Nagle okazało się, że wcale nie będę galopować beztrosko po zielonych łąkach, tylko czyścić konia. I że nie umiem nawet zawiązać węzła tak, żeby mądra i uparta jednocześnie Fiesta go nie rozwiązała po kilku sekundach. I nie umiem wyczyścić kopyt, mylą mi się sprzączki, nazwy sprzętu nie mówią mi zupełnie nic, a ja sama nie umiem nawet wdrapać się na grzbiet. I nie umiałam ruszyć z miejsca. To było jak wiadro zimnej wody na głowę. Konie uczą też pokory- ten frazes jest chyba jeszcze bardziej wyświechtany i brzmi idiotycznie podniośle, ale jest chyba najprawdziwszym zdaniem, jakie kiedykolwiek usłyszałam od ludzi związanych z jeździectwem. Bardzo szybko przecież zaczęło mi się wydawać, że jeżdżę nie wiadomo jak dobrze, wręcz świetnie mi idzie, przede mną tegoroczne mistrzostwa WKKW, zdobycie wszystkich odznak za jednym zamachem i wspomniane wyżej beztroskie galopy przez zielone łąki. A potem wsiadłam na bardziej wymagającego konia (czytaj: Siwą ;-) ) i okazało się, że koń ten ma mnie głęboko gdzieś i woli jeść trawę na ujeżdżalni niż spojrzeć chociaż jednym okiem na kogoś, kto usilnie stara się wykonać niezwykle skomplikowany manewr ruszenia z miejsca na jego grzbiecie. To był chyba pierwszy moment, kiedy płakałam w siodle z frustracji i te momenty powtarzają się regularnie, po dziś dzień. Żyjemy przecież zawsze ze świadomością, że jeśli coś nam nie wychodzi, to to jest właśnie nasza wina. Brak umiejętności jeźdźca. Czasem wywołuje to złość i łzy, zazwyczaj jednak- falę motywacji, żeby te umiejętności szlifować. I wreszcie- konie uczą też doceniania swojej pracy. Żadna z dobrych ocen, jakie zdobyłam, żaden z wygranych konkursów i jakichkolwiek innych sukcesów nie dał mi takiej satysfakcji i nie wywołał takiego zadowolenia z siebie jak pewna sytuacja, która miała miejsce w tegoroczne wakacje. Jechałam dzikim tempem przez las, skacząc przez gałęzie, rozkładając ręce i śmiejąc się w głos i wtedy dotarło do mnie, że to jest właśnie to, o czym tak bardzo marzyłam lata wcześniej, jako mała dziewczynka nieumiejąca udźwignąć siodła. To jest to, do czego dążyłam, co sama sobie wypracowałam tyloma godzinami ćwiczeń, to są moje zielone łąki, to jest moja beztroska, to jest moja niesamowita wolność, z której mogę korzystać tylko dzięki mnie. Nic nie jest tak motywujące jak frajda z efektów i gęsia skórka, jaką się ma, gdy drzewa zlewają się w zielone plamy, las jest tylko tłem, jest tylko droga i pęd.
Druga pasja to teatr, w którym wciąż raczkuję. Na PaTowskiej scenie nagle okazało się, że wcale nie umiem grać. Że się blokuję się, wstydzę się pokazać prawdziwych, realnych emocji, grać całą sobą. Okazało się, że mogę z podziwem patrzeć na innych, wrzeszczących ile sił w płucach, unoszących się prawdziwym, realnym gniewem, rzucających rzeczami i innych, delikatnych i kruchych na zawołanie, ze łzami w oczach, ludzi, którzy z miejsca potrafią zagrać błaganie całym sobą, paraliżujący strach i samotność. Euforię. PaT pokazał mi, jak ważne są emocje i relacje z drugim człowiekiem, pozwala mi się otwierać coraz bardziej, uczy mnie, że nie ma się czego wstydzić, kiedy pokazujemy innym, jacy jesteśmy, że trzeba siebie akceptować. Zmienia mnie na kogoś lepszego przy każdym spotkaniu, wiem to. 
Spróbujcie znaleźć swoją pasję, jeśli jej wciąż nie macie lub wytrwale rozwijać posiadaną. To bywa naprawdę trudne, sama długo szukałam, ale nie ma nic lepszego niż robić to, co się kocha i jednocześnie stawać się lepszym! 
Przyszła piękna wiosna, aż chce się żyć!
PS. Pływaj dalej Iza, to świetne hobby!


      





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz