czwartek, 16 kwietnia 2015

Że niby endorfiny

Jestem idealnym przykładem nawróconego człowieka. Tej jednej małej owieczki, po którą pasterz rusza w góry zostawiając resztę stada i z której to Bóg cieszy się najbardziej. Nie mówię tutaj o religii (chociaż to też byłby niezły przykład), mam na myśli coś o wiele trudniejszego niż chodzenie do kościoła.
Urodziłam się 27. kwietnia 1998 roku, pierwsze promienie słońca padły na moją głowę i wtedy, wraz z pierwszym zaczerpniętym oddechem, postanowiłam sobie: A co mi tam, będę leniem. A ponieważ (również od urodzenia), kiedy już podejmę decyzję, trzymam się jej bardzo konsekwentnie, tak zostało. Byłam wesołą dziewczynką, która uwielbiała lody i kreskówki. Uwielbiała rowery, ale uwielbiała też batoniki. Kochała leżeć i jeść, jeść i leżeć i nic nie robić. Była urocza, mała i pulchna, miała loczki i wyglądała jak mały cherubinek. To było kiedyś, z małej dziewczynki stałam się 16latką. No i co, wszyscy dookoła ćwiczą, fanpage Ewy Chodakowskiej roi się od like'ów, Anna Lewandowska motywuje razem z co drugą dziewczyną na ulicy płaskim brzuchem, może należy się ruszyć? 
Podjąwszy decyzję, że dołączę do grona radośnie wyglądających pięknych miłośniczek fitnessu, które o 6 rano biegają po lesie dla relaksu, włączyłam nagranie z ćwiczeniami Mel B. O tak, ta muzyka w tle, ten motywujący głos. ABS, a co, zaczynamy...5 minut później warczałam przez zaciśnięte zęby w stronę tej cholernej Mel B, wesoło kicającej po ekranie: ŻE NIBY ENDORFINY, TAAAK? Nie znosiłam ćwiczyć, była to dla mnie na tyle przykra konieczność, że bardzo często udawało mi się znaleźć sobie usprawiedliwienie i rezygnować z treningu. Efekt jojo ruszył ze mną w tango. Co ja mówię, tango! ogniste paso-doble z różą w zębach. Pewnego dnia moja mama powiedziała mi, że bez sensu się męczę, skoro i tak nie dam rady i coś we mnie pękło. Wzięłam starą bokserkę, obcięłam dół nożyczkami, wygrzebałam z dna szafy adidasy i trzasnęłam drzwiami. Chwilę potem byłam już na polnej drodze i biegłam. Biegłam najszybciej jak mogłam, mając gdzieś brak kondycji. Myślałam, że wypluję płuca, ale biegłam, krzyczałam z bólu, ale biegłam, zbierało mi się na mdłości, ale biegłam, miałam mroczki przed oczami, ale biegłam, biegłam wciąż i wciąż. Kiedy w końcu padłam na trawę, byłam przekonana, że umrę, a stracę przytomność co najmniej. Wyszłam jednak z tego bez szwanku, o dziwo. Zawzięłam się tego dnia i postanowiłam, że nie odpuszczę. Nie umiałam wstać rano z łóżka, ale to nic, trzeba tylko zacisnąć zęby. 
Nie mówię, że nie mam momentów załamania. Nie jestem typem sportsmenki, naprawdę. Nie mówię, że ćwiczę nie wiadomo ile. Czasem jeżdżę na rowerze, czasem biegam, czasem wybieram rolki, czasem robię pompki, brzuszki, a6w, abs, ćwiczę dowolną partię ciała, tańczę (polecam gry na xboxie z kontrolerem ruchu, genialna sprawa). Ale zawzięłam się i nie odpuszczam. Powoli, z przystankami, małymi kroczkami, ale wciąż do przodu. Nic tak nie motywuje człowieka jak opinia, że się nie da rady! A endorfiny? Chapeau bas, sportowcy, z czasem nawet ja muszę przyznać wam rację. Mimo wrodzonego lenistwa stwierdzam- uśmiech satysfakcji jest najlepszym uśmiechem, jaki istnieje. Taki uśmiech pojawia się po wybitnie zdanych egzaminach (które zdarzają się średnio raz na trzy lata) lub po treningu. Na ruch mamy szansę częściej, korzystajmy!:-)
klik --> dzięki Nike Women wiem, że nie tylko ja tak mam:-)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz